niedziela, 14 czerwca 2009

Złudna monotonność niedzieli


Bez wątpienia ma swój urok. Jest wyjątkowym dniem tygodnia i wciąż zaskakuje swoją monotonią. Niedziela. Dla jednych koniec, dla drugich początek tygodnia klasycznie rozkłada na łopatki każdego oddychającego współczesnego homo sapiensa. Nie macie czasem tak, że w tym dniu chce wam się najzwyczajniej – spać i tylko spać?

Lenistwo najpowszechniej widoczne jest właśnie w ten czerwono-kalendarzowy dzień. Ludzie śmigają do kościołów, oczywiście starsi ludzie, bo młodzi, mimo iż identyfikują się z chrześcijaństwem dawno zapomnieli o co, tak naprawdę w tym chrześcijaństwie chodzi. Miasto wymiera - normalnie cisza w każdym jego zakątku! Niektóre familie zjeżdżają się na niedzielny wspólny obiad, tylko po to, żeby go odbębnić i móc z czystym sumieniem wrócić do swojej hacjendy. Długoletnie małżeństwa, znudzone wspólną egzystencją przymusowo wychodzą na wspólne spacery, podczas których nic – oprócz zmieniającego się tła – się nie dzieje. Młodzi zasuwają na klawiaturze, albo zakuwają przysypiając słówka na poniedziałkowy test z angielskiego, a co niektórzy, bardzo znudzeni niedzielną monotonią wyruszają na rowerek, popatrzeć sobie na niezmieniającą się od kilkunastu lat okolicę. Niedziela jest specyficzna. Jest tak nudna, jakby chciała nas swoją specyfiką zabić.

Ale są przypadki – wprawdzie rzadkie, sam do nich (jeszcze?) nie należę – ludzi, zwykle mężczyzn, którzy niedzielę wielbią. Przytoczę teraz anegdotę, zaczerpniętą z przedstawienia, które obejrzałem swego czasu w spopockim teatrze. Mówi Pan usilnie próbujący poderwać Gosposię.

Pan: - Gdzie Pani?
Gosposia: – W kościele!
Pan: - Oj jak ja lubię niedzielę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz