niedziela, 14 czerwca 2009

Seriale, czyli kolejny przejaw amerykanizacji


Wchodzę do domu, a tam – obok konserwatywnej babci, od kilkunastu lat śledzącej perypetie bohaterów nieśmiertelnej Mody na sukces – najbliżsi wymieniają się informacjami o amerykańskich bohaterach serialowych. Do niedawna mówiono tylko o Skazanym na śmierć czy Zagubionych, teraz temat rozmów zdominował doktor House czy tajemnicze Kości. Temat błahy, jednak pięknie obrazuje wyższość Ameryki nad resztą świata. Wyższość, oczywiście tą serialową.

Fakt, przeciętny Polak, czyli taki, który pracuje 8 godzin dziennie, wraca do domu i po uprzednim posprzątaniu domowego zakątka bierze w łapę pilota, włącza telewizor i ufnie przyjmuje do wiadomości newsy serwowane przez Wydarzenia, Informacje, Wiadomości czy inne regionalne Zbliżenia, po czym czeka tylko na puszczane głównie wieczorem kolejne odcinki amerykańskich seriali: Dr House, Gotowe na wszystko, Kości, Zagubieni, Skazany na śmierć, Dexter, Kryminalne zagadki Las Vegas czy inny rodzaj CSI (to tylko wierzchołek serialowej góry lodowej emitowanej przez polskie telewizje) zdominowany jest przez kino amerykańskie (Boże, jakie to ja zdanie skonstruowałem, chyba jestem po piwie).

Może nie kino, ale seriale. Oczywiście wiecznie młode i przede wszystkim polskie: Na dobre i na złe, M jak miłość czy inne literki alfabetu ciągle przykuwają do telewizora miliony widzów (głównie starszych, którzy po obejrzeniu cudzołóstwa w Modzie na sukces spragnieni się odchamienia się w typowej polskiej telenoweli), ale nie przykuwają już w takim stopniu, w jakim robią to amerykańskie odpowiedniki, czyli seriale, które nigdy – tego jestem pewien! - nie powstałyby w krainie między Odrą a Bugiem.

Tego, co mają w sobie telewizyjne „tasiemce” typu: Dra House'a, Gotowych na wszystko, czy... kurde, przecież nie będę wymieniał znowu seriali z początku wpisu, przecież można się cofnąć, to chyba żaden problem, trudno scharakteryzować. Na pewno dalekie są od typowego polskiego biadolenia, typu: Mareczku, Hanko, Basiu, Lucusiu, jak Ty dzisiaj świetnie wyglądasz (a tego niezdrabniania imion w Klanie to już nie mogę wytrzymać! Jerzy, Tomaszu, Elżbieto! Bleh). W kinie amerykańskim zawsze spotykamy postaci charakterystyczne, błyskotliwe, nietuzinkowe i jedyne w swoim rodzaju. U nas takich Ryśków z Klanu jest co niemiara (no, może ten to akurat jest specyficzny), w Ameryce natomiast Dr House jest jeden. I tego Polakom brakuje. Tej różnorodności postaci oryginalnych, potrafiących urzec telewidza na długie lata.

Amerykańskie seriale wciągają. Wiem coś o tym, bo dra House'a sam śledzę z ogromnym zaciekawieniem. Ale potrafią wciągnąć na tyle, że Polacy wręcz zaczynają na tym punkcie szaleć. Mam kolegę, fanatyka kina amerykańskiego, kolekcjonującego wszystkie wielkie (czyt. słynne) seriale amerykańskie. Po pradawnych Bundych, przez Z archiwum X, po współczesnego House'a. Ma tego naprawdę sporo. Prawie tyle, co stereotypowa blondyneczka stringów. Ale zadziwiające jest to, że potrafi on przytoczyć najsłynniejsze cytaty z tych seriali, bezbłędnie wskazując odcinek i charakteryzując moment ich wygłoszenia. Jest istną kopalnią wiedzy o tychże serialach (w końcu studiuje kulturoznawstwo, ze specjalizacją filmową). A Polska? Oprócz niedawnego Rancza, jaki serial robi wrażenie, podobne do tych amerykańskich? Klan, czy Złotopolscy na pewno nie, bo gdzie tam jest taki dr House? Rysiek albo Waldek? Nie, nie, to ja raczej podziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz